Słowa „jedzenie”, “znaczenie” i “przeznaczenie” idealnie się rymują, co może nie być przypadkiem, a delikatną wskazówką. Jedzenie jest naszym przeznaczeniem i ma kluczowe znaczenie dla naszego zdrowia.
W dzisiejszych czasach eksperci przekrzykują się nawzajem, a sprzeczne informacje zalewają internet. Trudno jest odnaleźć właściwą drogę do zdrowia.
W teorii nasz system opieki zdrowotnej powinien nam w tym pomagać. Skupia się on jednak na leczeniu objawów, a nie na profilaktyce i zapobieganiu. Narodowym sportem Polaków stało się chodzenie do lekarza po „tabletkę na to i na tamto”. Niewielu z nas idzie do lekarza zapytać, jaka jest przyczyna problemu i jak tę przyczynę zlikwidować. Liczy się magiczne lekarstwo. Sami więc jesteśmy sobie winni tego, że system opieki zdrowotnej stał się systemem opieki chorobowej.
Jedzenie vs. Leki – kto tu rządzi?
Załóżmy optymistycznie, że przeciętny Polak zjada 1 kg pożywienia dziennie (dobrze wiemy, że więcej…). To daje 365 kg rocznie i aż 28 470 kg przez całe życie (przy założeniu średniej życia 78 lat).
Ponad 28 ton jedzenia!
Nasz „system opieki chorobowej” nie dostrzega faktu, że ta ogromna ilość jedzenia ma znaczenie. A jeśli już zdarzy się jakiś oświecony lekarz, który to rozumie, pacjent wcale nie chce o tym słyszeć – potrzebna jest „tabletka na to i na tamto”. Nic więcej się nie liczy. Przecież zawsze można zmienić lekarza na takiego, co nie będzie nam wciskał smętnych historyjek o zdrowym odżywianiu i wypisze odpowiednią receptę. Czy nie brzmi to absurdalnie?
Kilka miligramów leków nigdy nie będzie ważniejsze od 28 ton jedzenia.
I wcale nie twierdzę, że leki są nam zbędne. Powinniśmy być wdzięczni współczesnej medycynie, że istnieją i mogą nam pomóc w kryzysowych sytuacjach. Jednak niezaprzeczalnie to jedzenie ma większe znaczenie.
Zdrowe czy niezdrowe?
Pozostaje więc postawić sobie pytanie: co w takim razie jest dla nas zdrowe?
I tutaj niestety sprawy się komplikują, ponieważ to, co dla jednego jest lekarstwem, dla drugiego może być trucizną. Musimy zaakceptować fakt, że wszyscy się od siebie różnimy, a zdrowa dieta dla każdego może wyglądać inaczej.
Zagłębiając się w badania i opinie lekarzy na całym świecie, można zauważyć, że są sprawy, w których się oni bezsprzecznie zgadzają, ale i takie, gdzie kompletnie sobie przeczą. Tych drugich niestety jest więcej, co dodatkowo komplikuje sprawę.
Żyjemy w czasach „wyznawców” różnych diet: keto, low carb, slow carb, wegetarianizm, weganizm, peskatarianizm, bezglutenowa, bezlektynowa… Lista jest naprawdę długa. I każdy „wyznawca” potrafi podać przekonujące argumenty, dlaczego jego dieta jest zdrowa i najlepsza.
Trzeba jednak pamiętać, że każda z tych diet może być zrealizowana w sposób zdrowy i niezdrowy. Każda. Bez wyjątku. Weźmy dla przykładu keto fana jedzącego parówki, margarynę, przetworzone przekąski z oznaczeniem „keto” i zapijającego to wszystko kolorowymi napojami bez cukru. To się mieści w definicji „keto” – makro się zgadza, prawda? Porównajmy to do drugiego keto fana, który je talerz kolorowej sałatki, na którym położy kawałek dorsza i poleje wszystko oliwą z oliwek. Jest różnica?
Takie porównanie można zrobić dla każdej istniejącej dzisiaj diety. Kluczem jest nie tyle sam typ diety, co jakość spożywanych produktów, zbilansowanie składników odżywczych i słuchanie własnego ciała – bo to ono ma najwięcej do powiedzenia w sprawie odżywiania.
Talerzowa rewolucja – czas na zmiany!
Coraz więcej z nas dostrzega, że obecny system opieki zdrowotnej zawodzi. Statystyki mówią, jak jest – jesteśmy coraz bardziej chorzy i otyli. Nic samo się nie naprawi.
Boimy się zmian, często z powodu chaosu informacyjnego wokół nas. Jednak pamiętajmy: “Go low and slow to grow”. Małe kroki i małe zmiany prowadzą do spektakularnych efektów.
Zastanów się więc nad kolejnym posiłkiem i zrób go chociaż odrobinę zdrowszym niż normalnie. Bo jedzenie naprawdę ma znaczenie.