Pamiętacie, jak w szkole uczono Was, że matematyka jest królową nauk? Dwa plus dwa zawsze równa się cztery – niezależnie od tego, czy liczycie jabłka w Polsce, czy pomarańcze w Hiszpanii. W fizyce grawitacja działa tak samo na każdego, bez względu na dietę czy miejsce zamieszkania. A w dietetyce? Tutaj dany produkt może być niedobry, trochę niedobry, nienajgorszy, całkiem okej, dobry, bardzo dobry, a nawet być super-foodem. Badania naukowe w dietetyce to istny chaos i niekończąca się debata nad każdą postawioną tezą.
Dietetyka – nauka czy sztuka interpretacji?
Branża dietetyczna ma obsesję na punkcie badań naukowych. Nie możecie napisać, że jajka są zdrowe, jeśli nie cytujecie co najmniej kilku metaanaliz i randomizowanych badań. Jeśli odważycie się wyrazić własną opinię bez solidnej bibliografii, nie liczycie się w dyskusji i od razu zostajecie zaszufladkowani jako „pseudoeksperci”, “patodoradcy” lub „patoinfluencerzy”.
Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego co kilka lat słyszycie zupełnie sprzeczne zalecenia? „Jajka są dobre” kontra „jajka są złe”. „Wino wydłuża życie” kontra „wino szkodzi”. „Kawa to superfood”, ale też „kawa niszczy zdrowie”. „Unikaj tłuszczów nasyconych”, ale „nowe badania pokazują, że nie są takie złe”. To nie przypadek – to efekt specyfiki badań nad odżywianiem.
Problem z badaniami dietetycznymi
Badania naukowe w dietetyce mnożą w zawrotnym tempie. Nie są jednak idealne i bezmyślne cytowanie ich wszędzie tylko dlatego, że znajdują się na PubMed (lub podobnych), nie jest dobrą praktyką. Jest niestety praktyką powszechną. Badania dietetyczne mają kilka poważnych ograniczeń.
Ludzie nie mówią prawdy o tym, co jedzą
Pogląd ala doktor House: wszyscy kłamią. Ludzie, którzy biorą udział w badaniach też. Uczestnicy badań (czasami wielotygodniowych, wielomiesięcznych i wieloletnich) nie są zamykani w klatkach! Dostają zalecenia co mają jeść, ale przecież nikt przez lata ich ściśle nie kontroluje. Co jakiś czas daje im się do wypełnienia ankietę, robi badania krwi, sprawdza wagę i skład ciała… A w międzyczasie nic nie blokuje im dostępu do normalnego życia, w którym mogą zjeść co tylko zechcą.
Zaryzykuję również stwierdzeniem, że w badaniach ludzie mogą brać udział dla pieniędzy (jeśli takowe są proponowane jako wynagrodzenie za uczestnictwo). Pójdę nawet dalej: badania na zwierzętach wydają się mieć więcej sensu niż na ludziach. Zwierzęta (czemu jestem przeciwny) trzyma się w zamknięciu i ściśle kontroluje, przez co wyniki takich badań są o wiele bardziej miarodajne niż długotrwałe badania na ludziach – gdzie wierzy się, że ludzie robią to co deklarują.
Badania laboratoryjne są zbyt krótkie i sztuczne, by pokazać prawdę
Można przeprowadzić badania dietetyczne na ochotnikach w laboratorium i ściśle kontrolować warunki. Tylko jak długo ochotnicy pozwolą się trzymać w zamknięciu? Kilka dni? Tygodni? Czy kilka tygodni badania, podczas którego uczestnicy są odżywiani w określony sposób, daje nam jakiekolwiek rzetelne informacje?
Wiele z takich badań może np. twierdzić, że badana dieta wpływa na poziom triglicerydów we krwi. Tylko, że na ich poziom wpływa wszystko: co jemy, ile się ruszamy, alkohol, tytoń… I zmiany można zaobserwować w skali pojedynczych dni.
Jakakolwiek dieta pozbawiona używek i przetworzonego jedzenia da pozytywne rezultaty w porównaniu do diety, która je zawiera. Rekrutując więc do „badań naukowych” losowych ludzi, odżywiających się w przeciętny sposób (mieszanka wszystkiego zdrowego i niezdrowego), pozbawia się ich najczęściej części „niezdrowej”. Rezultaty nie mogą być inne niż pozytywne…
Tymczasem dietetycy i organizacje zdrowia oferują nam długofalowe rekomendacje żywieniowe, bazując na wątpliwej jakości, krótkotrwałych badaniach.
Nie da się kontrolować wszystkich zmiennych
Nie da się kontrolować wszystkich zmiennych, które wpływają na wyniki badań dietetycznych. Ludzie żyją w różnych warunkach klimatycznych – to, co sprawdza się w Polsce, może być nieadekwatne w Indiach. Temperatura, wilgotność powietrza i poziom zanieczyszczeń mają wpływ na metabolizm i potrzeby żywieniowe. Różnice kulturowe decydują o tym, co i jak często jemy. Dostęp do świeżych produktów, czystej wody czy edukacji żywieniowej jest inny w każdym kraju. Nawet w obrębie jednego państwa dieta mieszkańców wsi i miast może się znacząco różnić. To wszystko sprawia, że wyniki badań trudno uogólniać na całą populację. Każda grupa badana to inny zestaw zmiennych środowiskowych i społecznych. Dlatego uniwersalne zalecenia dietetyczne często nie działają w praktyce.
Korelacja to nie przyczynowość
Fakt, że dwie rzeczy występują razem, nie oznacza, że jedna powoduje drugą. Przykładowo, osoby jedzące więcej orzechów mogą żyć dłużej, ale niekoniecznie to orzechy są tego powodem. Być może te osoby mają wyższy status społeczny, lepszy dostęp do opieki zdrowotnej albo prowadzą ogólnie zdrowszy tryb życia.
Często za korelacją stoi „coś jeszcze”, co wpływa na oba zjawiska jednocześnie. Media lubią wyciągać pochopne wnioski i przedstawiać korelacje jako dowody na przyczynowość. W badaniach dietetycznych to szczególnie niebezpieczne, bo łatwo przypisać żywności magiczne właściwości (super foods! – kojarzycie?). Dlatego zawsze warto pytać o kontekst, dodatkowe czynniki i metodologię badania. Bez tego łatwo wpaść w pułapkę błędnych wniosków.
Część badań jest finansowana przez przemysł spożywczy
Tutaj nie ma się co za bardzo rozpisywać. Jeśli jest sponsor, to najczęściej oczekuje stosownych rezultatów badań. Ich wyniki potrafią być „zaskakująco” korzystne dla firmy, która kładzie pieniądze na stół.
Absurdalne liczby i pochopne wnioski
- Zwiększając spożycie warzyw i owoców z 400 do 800 gramów dziennie, wydłużamy swoje życie o 0,7 roku.
- Zmniejszając spożycie nieprzetworzonego czerwonego mięsa ze 100 gramów dziennie do zera, wydłużamy życie o conajmniej 1,6 roku.
- Zmniejszając spożycie napojów słodzonych z pół litra dziennie do zera, wydłużamy życie o 1,2 roku.
To kilka przykładów magicznych liczb z d..py, którymi raczą nas badania naukowe i książki dietetyczne.
No to zacznijmy! Jedzmy warzywka, minimum 800 gramów dziennie, wykluczmy mięsko oraz napoje słodzone. Od razu zyskujemy 3,5 roku! Super, nie?
A jeśli do obiadu pilibyśmy jeszcze lampkę wina i okazałoby się, że skraca życie o 2 lata – to co wtedy? Odejmujemy? 3,5 – 2 = 1,5 roku 🙈
Jeśli przeszukamy dokładnie PubMed to znajdziemy ogrom takich zaleceń, które “sumatycznie” pozwolą nam dożyć 300 lat. Uff… Bryan Johnson i jego metody na długie życie nie mają sensu – mamy lepsze metody! Dodawanie i odejmowanie cyferek od wieku!
Co z tym zrobić?
Badania naukowe w dietetyce, nawet te najbardziej poważne publikacje, potrafią wyciągać wnioski, które w praktyce są dalekie od rzeczywistości. Właśnie dlatego w dietetyce nie ma miejsca na twarde reguły jak w matematyce – i właśnie dlatego warto zachować zdrowy sceptycyzm wobec „sensacyjnych” badań.
Czy to oznacza, że powinniście ignorować badania dietetyczne? Oczywiście, że nie. Ale warto podchodzić do nich z dużym dystansem i zdrowym rozsądkiem. Zamiast ślepo podążać za najnowszymi badaniami, może warto:
- Słuchać swojego ciała – jak reagujecie na różne pokarmy?
- Nie zmieniać diety, która działa – jeśli jesteście w pełni zdrowi (i potwierdzicie to sobie badaniami) to nie zmieniajcie diety na inną, o której najgłośniej się krzyczy w danym roku.
- Mieć umiar – rzadko kiedy ekstremalne podejścia są zdrowe.
- Pamiętać, że każdy człowiek jest inny i to, co działa dla jednej osoby, może nie działać dla innej.
Jako inżynier, a nie dietetyk, mam luksus patrzenia na tę branżę z dystansu. Może zamiast udawać, że dietetyka jest precyzyjna jak matematyka, powinniśmy przyznać, że jest ona bardziej sztuką niż nauką? – sztuką znajdowania równowagi między “dowodami naukowymi”, tradycyjną wiedzą i indywidualnymi potrzebami jednostki.
Co Wy o tym sądzicie? Macie dość sprzecznych zaleceń? Koniecznie dajcie mi znać!