Postanowiłem zająć się podsumowaniem tego, co się wydarzyło przez ostatnie tygodnie. Nie planowałem robić z tego wpisu, ale uznałem, że skoro proszę Was o opinie, to uczciwie będzie pokazać, co z nimi robię.
Więc jeśli chcecie wiedzieć, jak wygląda tworzenie suplementu „od zera”, to możecie uznać ten tekst za notatkę z wnętrza projektu.
Od pytań na Instagramie do pierwszej receptury
Zaczęło się od prostego pytania: „Co Wam przeszkadza w elektrolitach dostępnych na rynku?”
Zadałem je bez produktu, bez strony, bez planu na reklamę. Po prostu odezwałem się na Instagramie do kilkudziesięciu osób i chciałem usłyszeć ich opinie. Opinie ludzi, którzy realnie kupują i piją takie rzeczy.
Kilka tygodni później uruchomiłem landing page, w którym opisałem swój pomysł na suplement.
Potem puściłem w eter reklamę na Facebooku – testową, z bardzo małym budżetem.
I zaczęliście się zapisywać. Część osób po prostu chciała dostać próbkę. Ale sporo z Was napisało mi wiadomość – czasem długą, czasem krótką – w której dzieliliście się tym, co dla Was ważne.
Ten wpis to zbiorcze podsumowanie wszystkiego czym się ze mną podzieliliście.
Czego się dowiedziałem?
1. Nie ma jednej grupy docelowej
Myślałem, że większość osób będzie miała podobne potrzeby – np. że trenują, że mają skurcze, że chcą uniknąć syropu glukozowego.
Okazuje się, że nie.
Niektórzy rzeczywiście trenują.
Inni mają problem z odwodnieniem przy keto lub postach przerywanych.
Jeszcze inni chcą elektrolitów, bo mają migreny.
Kolejni mają problem z zasypianiem.
Następni mają problemy z jelitami i potrzebują czegoś naturalnego.
To oznacza jedno: nie da się zrobić jednej idealnej formuły dla wszystkich. I nie da się zadowolić każdej osoby w 100%.
2. Feedback był… ale się znosił
Na przykład sód.
Jedni pisali, że „za mało sodu”, że to ma być elektrolit, nie lemoniada. Inni, że „dorzucenie odrobiny soli [we własnym zakresie] to nie problem w przeciwieństwie do innych pierwiastków”.
Niektórzy zwracali uwagę, że większość ludzi i tak ma nadmiar sodu w diecie. Dla innych było to nie do przyjęcia, bo tracą sód litrami na treningach (ale z założenia nie jest to wersja na treningi).
Jedni chcieli, żeby sód był w postaci soli morskiej, bo himalajska to tylko marketing. Z drugiej strony dostawałem informacje, że sól morska bywa bardzo zanieczyszczona i wiele osób źle znosi jej obecność w diecie.
To samo z magnezem: ktoś zapytał, czy „dawka nie powinna być nieco większa”. Padły sugestie, że cytrynian to nie wszystko – że warto dorzucić jabłczan, chelaty. Z drugiej strony słyszałem pochwały, że proponowana dawka jest słuszna, nie powinna wywoływać problemów żołądkowo-jelitowych i nie powinienem rozważać jej zmiany.
Ale nie było tak, że jedna opcja przeważała. To był równy rozkład.
3. Stewia dzieli jak polityka
Z jednej strony: „specyficzny smak”, „zbyt słodki”, „migreny”, „zaburzenia mikroflory jelitowej”, „problemy hormonalne”.
Z drugiej strony – cicha akceptacja. Nikt nie napisał: „kocham stewię”, ale też wiele osób nie miało z nią problemu.
Pojawiły się alternatywy: wersja totalnie niesłodzona, D-ryboza, owoce liofilizowane.
Nie ma więc zgody co do tego, czy produkt powinien być słodzony, czy nie i czym konkretnie. W pierwszej wersji zostaje stewia – minimalna ilość, tylko dla zbilansowania kwaśności. Nie będzie to przesłodzony ulepek.
4. Smak i forma
Tu było trochę zaskoczenia, bo spodziewałem się więcej osób narzekających na formę proszku. A tymczasem:
- „sypka forma to żaden kłopot”
- „stosuję sporo proszków na co dzień”
Jeśli chodzi o smak to zarzuty dla wielu istniejących produktów są bardzo zbieżne:
- „Po niektórych izotonikach miałam odruch wymiotny”,
- „Najczęściej smak taki sztuczny”,
- “Wszystkie z apteki moim zdaniem są paskudne i ja nie jestem w stanie ich przełknąć”
- “Nie ma nic gorszego niż te wszystkie zdrowe napoje, które są tak słodkie, że aż mdłe i nie da się tego totalnie wypić , bez odruchu wymiotnego”
Powtarzalne preferencje większości z Was? Kwaśne, cytrusowe, grejpfrutowe – zero miłości dla intensywnych aromatów typu wiśnia czy ananas.
Tu decyzja była łatwa. Naturalny smak, cytrusy, umiarkowana kwasowość, delikatna słodycz. Bez chemii. Bez przesady. Wciąż smacznie.
5. Ludzie chcą wiedzieć, kto to robi
Pojawiły się obawy i pytania o zaplecze, o moje wykształcenie, warunki produkcji, certyfikaty, plombowanie. Ktoś słusznie napisał:
- „nikt nie włoży do ust czegoś, co nie jest zaplombowane i legitymizowane”
I rozumiem to w 100%.
Dlatego cały proces – od mieszania po pakowanie – będzie realizowany w legalnym zakładzie produkcyjnym. Z kontrolą sanepidu, rejestracją w GIS i plombowaniem każdego produktu.
Nie mam białego fartucha. Ale mam kontrolę nad tym, gdzie i jak to powstaje.
No dobra. To co z tym składem?
Krótko: nie zmieniam nic.
Nie dlatego, że nie słucham. Ale dlatego, że nie było jednej linii, którą warto byłoby podążyć. Było wiele głosów – czasem bardzo przeciwnych.
I kiedy feedback się znosi, trzeba po prostu zaufać temu, co miało sens od początku.
Pierwsza wersja to elektrolit na co dzień:
- niskosodowy,
- lekko kwaśny,
- bardzo delikatnie słodki (stewia),
- z realną dawką potasu, wapnia i magnezu,
- z odrobiną kreatyny jako bonus.
Bez fajerwerków. Ale konkretnie.
Na koniec
Jeśli coś Was zaskoczyło w tym wpisie – możecie odpisać. Czytam wszystko. Odpowiadam osobiście.
Nie obiecuję, że zmienię produkt pod każdą sugestię. Ale obiecuję, że każda wiadomość będzie przeczytana przez człowieka, który sam to wszystko miesza w słoiku i testuje.