Woda w bidonie to dopiero początek.
Jeśli regularnie trenujecie, to nie tylko się pocicie – tracicie też elektrolity. A bez nich Wasze ciała zaczynają przypominać stary smartfon: niby działają, ale łapią lagi, przegrzewają się i czasem wyłączają bez ostrzeżenia.
W tym tekście tłumaczę czym są elektrolity dla sportowców, dlaczego są absolutnie kluczowe i co jest nie tak z 90% suplementów dostępnych na rynku. Bez korpomowy. Bez kolorowych bajek. Po inżyniersku.
Jeśli jesteś tu pierwszy raz – rozważ przeczytanie tego wpisu, w którym wyjaśniam dlaczego zająłem się elektrolitami.
Czym są elektrolity i dlaczego są ważne dla sportowców?
Elektrolity to jony. Brzmi chemicznie i nudno, wiem. Ale te małe ładunki rządzą wszystkim: od tego czy Wasze mięśnie się skurczą, po to czy serce w ogóle zechce zabić w odpowiednim rytmie.
Najważniejsze z nich to:
- Sód (Na) – zatrzymuje wodę, reguluje ciśnienie, odpowiada za nerwy i mięśnie.
- Potas (K) – przeciwdziała skurczom, reguluje rytm serca.
- Magnez (Mg) – regeneracja, praca mięśni, funkcje nerwowe.
- Wapń (Ca) – nie tylko kości, ale też skurcze i przewodzenie impulsów.
Bez odpowiedniego poziomu tych pierwiastków – wszystko się sypie.
Dosłownie.
Kiedy sportowiec naprawdę traci elektrolity – i czemu to nie zawsze widać
Tracicie je zawsze, gdy się pocicie. Niby oczywiste, ale zbyt często ignorowane.
Podczas intensywnego wysiłku (np. godzina biegu w cieple) możecie stracić nawet 1,5-2,5 litra potu, w którym znajdują się setki miligramów sodu, potasu i magnezu. Dodatkowo tracicie je też z moczem i przez oddychanie.
To nie dzieje się „raz na jakiś czas”. To każdy trening.
A jak trenujecie regularnie i nie uzupełniacie braków, to organizm w końcu wystawia fakturę:
- skurcze,
- rozdrażnienie,
- zmęczenie,
- nagła „ściana” w środku treningu.
I nie, nie zawsze „to przez zmianę pogody”.
Elektrolity dla sportowców: co oferuje rynek, a co powinien?
Zróbmy mały eksperyment: wejdźcie do sklepu i przeczytajcie skład pierwszego lepszego izotonika.
- Na pierwszym miejscu: glukoza (możecie też znaleźć fruktozę, dekstrozę, maltodekstrynę i wiele innych ciekawych słodzideł…).
- Dalej: sól kuchenna (bo tania).
- Potem: barwniki, aromaty, konserwanty, sztuczne słodziki.
- Na końcu: „magnez 10 mg”, „potas 50 mg” – czyli tyle co nic.
To ma być preparat dla sportowców? A może dla działu marketingu, który siedzi przy biurku?
Jeśli szukacie elektrolitów dla sportowców, to naprawdę nie chodzi o to, żeby wypić coś, co smakuje jak rozcieńczony syrop dla dzieci (suplementy dla dzieci to jest osobny problem…).
Najczęstsze błędy w suplementacji elektrolitów
- Za dużo sodu, za mało potasu, magnezu i wapnia
Statystyczny Polak je za dużo soli – ok. 4124 mg sodu dziennie (zalecane to 1500 mg).
A jak odpowiadają na to producenci? Dokładają jeszcze więcej soli „dla poprawy izotoniczności”. - Wierzenie w bajkę o glukozie
„Glukoza przyspiesza wchłanianie sodu i wody”. Prawda.
Ale czy Wy jesteście odwodnionym dzieckiem z rotawirusem? No właśnie. - Brak świadomości realnego zapotrzebowania
Suplementujecie coś czego macie nadmiar (sód), a pomijacie to czego macie deficyt (potas, magnez, wapń).
Zdrowe Prochy – czyli elektrolity, które mają sens

Ten projekt nie powstał, ponieważ szukałem hobby.
Powstał, bo nie znalazłem na rynku żadnych elektrolitów dla sportowców, które miałyby sens pod względem:
- proporcji składników,
- form chemicznych (cytryniany, nie tanie chlorki),
- braku syfiastej chemii,
- ceny (drogo sprzedawana sól)
Zdrowe Prochy to próba odpowiedzi na te problemy.
Nie obiecuję cudów. Nie robimy „detoxów”, „boostów” ani „elektro-super-complexów”.
Robię coś, co działa i nie robi wstydu ani nauce, ani kubkom smakowym.
Podsumowanie: jak mądrze wybierać elektrolity dla sportowców?
Podsumujmy to bez pudrowania:
- Elektrolity to nie bajka z pudełka, tylko realny temat dla tych, którzy trenują na serio.
- Większość suplementów? Cukier, sól, tęczowe barwniki i aromaty.
- Zdrowe Prochy? Próba zrobienia tego, co powinno było istnieć od początku.
Jeśli też macie dość chemii udającej wsparcie: wiecie gdzie mnie znaleźć.
PS. Dla wnikliwych analizatorów:
Postanowiłem zmienić sposób pisania. Wcześniej próbowałem brzmieć „profesjonalnie”. Tylko że to zabierało czas. I energię. I w sumie – było takie nie moje.
Nie jestem zawodowym dietetykiem ani certyfikowanym „specem od suplementów”. I dobrze. Bo z tego całego profesjonalnego tonu powstały właśnie te nędzne produkty, które zalegają na półkach.
Ja postanowiłem brzmieć jak… ja.
Umiem czytać, liczyć, analizować i wyciągać wnioski. I to mi wystarcza, żeby stworzyć produkt, który ma sens.
Nie musicie wierzyć mi na słowo. Wystarczy, że będziecie czytać dalej.